wtorek, 16 sierpnia 2016

Maszyna

Pierwsze kroki, a raczej szwy stawiałam na maszynie mojej mamy, starym Łuczniku. Maszyna była jedną z lepszych na tamte czasy ale nie szyła materiałów elastycznych, potrafiła gubić ścieg i czasami doprowadzała mnie do szału. 

Po ukończeniu szkoły podstawowej wybrałam Liceum zawodowe o profilu krawiec konfekcyjno-usługowy. Maszyny jakie posiadała moja szkoła były w stanie koszmarnym nie mniej jednak nauczyłam się obsługi owerloków czy dwu-igłówek. Jednak zwykłe stębnówki wołały o pomstę do nieba i wracając do domu cieszyłam się na widok starego Łucznika.  

Kiedy zamieszkałam sama niestety nie posiadałam maszyny, rzadko szyłam a jak już potrzebowałam to taszczyłam starego Łucznika od mamy. 

Pierwszą swoją maszynę kupiłam  3 lata temu ale mało na niej szyłam. Poza tym maszyna jak na swoją cenę (a był to PFAFF ) była dość głośna i nie pokochałyśmy się. Kiedyś wystawiłam ją na licytację i mimo że nie bardzo miałam taki zamiar to ją sprzedałam. 

Bez maszyny w domu to jak bez reki wiec kupiłam szybko zwykłą maszynę Silvercrest z Lidla. I to na niej dostałam natchnienia. Coś w sobie chyba mają....:)



Nie jest to oczywiście szczyt techniki, nie będę się tu rozpisywać nad jej wadami ani zaletami bo powstało już na ten temat bardzo dużo postów ale napiszę że jak narzazie służy mi dobrze.
Przymierzam sie teraz do zakupu czegoś lepszego. Marzy mi się jakąś maszyna komputerowa. Oczywiście obecna pozostanie w domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz